Czasami przejęcie odpowiedzialności za siebie jest najtrudniejszym zadaniem, często na dany moment tak dużym, że niewykonalnym.

Większość z nas pewnie uzna, że odpowiada za własne czyny. I owszem- kiedy wypada Ci z ręki szklanka pełna płynu- zapewne sięgasz po ścierkę i zaczynasz szorować podłogę. Kiedy nadepniesz komuś na stopę- odwrócisz się i przeprosisz. Gdy powiesz coś, co okaże się pomyłką- najprawdopodobniej skorygujesz ją i ujawnisz.

Co dzieje się jednak w sytuacjach, w których nie poczuwasz się do żadnej odpowiedzialności?

Ileż to razy mówimy czy robimy coś, co w jakiś sposób wpływa na nasze otoczenie, ale my nie chcemy uznać owego wpływu.

Życie jako siatka nieskończonych połączeń sprawia, że każdy najmniejszy gest, słowo czy działanie, a nawet sama intencja- oddziaływają na wszystko co nas otacza i często o wiele wygodniej jest nam nie przyjmować odpowiedzialności za to, co nie jest po naszej myśli.

Wczoraj życie podarowało mi to przypomnienie. A ja wybrałam, by nie uciekać, ale stawić się do tego, co przecież ze swoim udziałem stworzyłam.

Nie wchodząc w szczegóły- nagle ktoś podesłał mi coś, za co należało zapłacić. Wszystko fajnie- tyle że ja przecież niczego nie zamawiałam! Pierwsza doskonale znana mi nawykowa reakcja nakazywała osadzić się w swym zadziwieniu i w silnym poczuciu własnej racji na starcie wstrzymać to zaskakujące zamówienie. Zaczęłam to robić, ale- wewnętrznie czułam podszept ‘upewnij się, zobacz tą drugą osobę, nie unoś się,  wyjaśnij i dopiero wtedy działaj’. Mimo wypełniającego mnie dyskomfortem poczucia niesprawiedliwości- wybrałam, by się zatrzymać i jeszcze raz po prostu popatrzyć neutralnym wzrokiem. Przejrzawszy minione pisemne konwersacje wiedziałam, że rzeczywiście nie miałam w nich intencji złożenia zamówienia, ale- jednocześnie dzięki gotowości, by dojrzeć czyjąś perspektywę- rozpoznałam, że można było wywnioskować, że zamawiam. Przyznam, że każdy milimetr mojej tożsamości zaprzeczał przejęcia tej odpowiedzialności, po prostu się do niej nie poczuwał. Serce widziało coś więcej, poszłam za sercem.

Czasami przejęcie odpowiedzialności za siebie jest najtrudniejszym zadaniem, często na dany moment tak dużym, że niewykonalnym.

Myślę, że najtrudniejsze jest nie tyle wejście we własną szczerość, bo serce zawsze widzi prawdziwie i jest to dla nas oczywiste. Trudność tkwi w gotowości wyjścia poza silnie zakorzenione nawykowe zachowania, które jak w opisanym prywatnym przykładzie wzmacniają poczucie własnych racji, nieomylności i sugerują by to za nimi podążać. Tak łatwo zagubić się w tej dumie, tak łatwo zatracić w głosie ‘ bo ja!’ i zupełnie nie widzieć drugiej strony interakcji, która przecież też ma swój sposób widzenia, który jeśli prawdziwie chcemy się poszerzać- warto zobaczyć. Nie oznacza to, że każdorazowo będziemy przystawać na sugestie wszystkich dokoła. Nie oznacza to, że zaczniemy przyjmować odpowiedzialność za niewypowiedziane słowa i niewykonane czyny. Taka postawa byłaby kolejną skrajnością, byłaby zaniżaniem swojej wartości, przyzwoleniem na przekraczanie własnych granic (często taktycznie stosowanym przez mechanizm obronny tak zwanego przymilacza).

Chodzi tu o naszą świadomość i o neutralne widzenie. Kiedy tak patrzysz- widzisz przepływ życia i dostrzegasz jak być może wpłynęłaś na czyjąś czynność czy skojarzenie. Przestajesz podchodzić do życia powierzchownie, dzięki czemu smakując jego intensywności- możesz zanurzyć się w pełni. Nie zawsze jest nam to na rękę- o wiele łatwiej się wzburzyć, kolokwialnie mówiąc ‘wypiąć’ na zaproszenie do przyjęcia tej czy innej odpowiedzialności.

Kiedy jednak, mimo dyskomfortu- otwieramy się na większy obiektywizm i płynące z niego dla nas implikacje- otrzymujemy największy od życia prezent- stajemy się sobie bliżsi i prawdziwsi, stajemy się świadomym twórcą swojego zwyczajnie niezwyczajnego życia.

 

Zaglądnij na aktualności duchimaterii TUTAJ

11 listopada spotykamy się na darmowym webinarze, na który możesz zarejestrować się TUTAJ