Kiedy już wszystkie opcje zostaną wyczerpane, lekcje przyswojone, techniki wyuczone…kiedy wszyscy w zachwycie oglądną wijące się w górę Twej posesji marmurowe schody…gdy rozpoznają Twą dobroć, pogłaszczą dziecko…wysłuchają płynących z Twego istnienia mądrości…wtedy, właśnie wtedy, gdy ostatni z nich zamknie za sobą drzwi…Ty zostaniesz sama…z prawdą, która niczym wodospad w mig wypełnia dzban Twojego serca…

W tej najcichszej z istniejących ciszy…możesz ponownie uciec- nawykowo wypełniając ją rozpraszaczami codzienności…i możesz uciekać tak dopóty coś w  Tobie nie zatęskni, by do siebie prawdziwie powrócić…

Możesz też zapaść się w świetlistym likierze wypełniającej Cię pustki…skoczyć w nią, opaść bezwładnie…oddając z powrotem karykaturom mieszkających w Tobie demonów wszelakie napędzane lękiem śnione opowieści…

Niczym niesiony wiatrem liść, spadająca gwiazda, wirujący na oszronionej tafli płatek śniegu…oddajesz się głębinom nieodgadnionej otchłani kosmosu…

Nie masz się czego chwycić…wcale tego nie chcesz…

Za zamkniętymi drzwiami Twej posesji- zapadasz się w sobie myśląc, że umierasz…

I wyłupione z przerażenia oczy tego, który uwierzył w swe unicestwienie- stopniowo wypełniają się spokojem, a on ochoczo oddaje się ramionom Tego, który maluje jego istnienie…

Dotykasz siebie…choć nie wiesz Kim Jesteś…scałowujesz ze swych ust smak jego twarzy…zanika między Wami granica…stapiacie się w jedno…wirujesz Jego ciałem…tańczysz z twoim, jego bólem i euforycznym uniesieniem…

Opadasz…bez końca, ale…tak jakby nic się nie działo…przed Twoimi oczyma tworzą się i rozpryskują kolejne witraże ludzkiej sceny…rodzą i zapadają się w Tobie…a Ty…po prostu…Jesteś….dryfujesz bez końca w oceanicznym przepływie życia….