Kiedy tylko z rana rozchylam powieki- uczę się rysować me szkice miłości…
Tak długo codzienne arkusze życia plamiła duma, zazdrość i popychane irracjonalnym lękiem dążenie do tego, by czuć się bezpiecznie…
Smak goryczy do dziś pozostaje w mych ustach…rozczarowanie, poczucie straty, obawy…to cierpienie…

Nie było tam miejsca na prawdę…nie było miejsca na mnie…zapomniałam siebie…ale…
smutek, żal, złość, tęsknota…choć chłodne, choć ciemne…to właśnie oni, niczym ukochani kompani- to właśnie oni…zaprowadzili mnie do domu…

W mroku kryje się już bowiem zapis miłości…cień i światło ręka w rękę tańczą w Tobie ten sam taniec doświadczenia….
To Ty stawiasz kroki…to Ty za każdym razem wybierasz czy postawić swą stopę w zaroślach, czy też otulając ją miękkim welurem wstąpisz nią do salonu miłości…

I kiedy raz posmakujesz przestrzeni komnat pałacu…kiedy odtańczysz tam choćby kilka rytmów…gdy w chwale i sile swego serca zawirujesz…już nie zapomnisz….
Od tego dnia…podobnie jak Ja i wielu innych- coś w Tobie będzie lgnęło…mimo łez, zwątpienia i chaosu…coś w Tobie będzie wabione aromatem tamtego wspomnienia Ciebie….

i od tego dnia…podobnie jak Ja i wielu innych…każdego dnia, gdy już rozchylisz powieki…- będziesz się uczyć rysować swoje szkice miłości…