Zatopiona w chwili.

Kiedy wyjeżdżałam na Bali wiedziałam, że i ta, jak każda moja poprzednia podróż do Azji- będzie wiązać się z wypuszczaniem kolejnych, niesłużących mi już, iluzorycznych warstw mego człowieczeństwa.

Z jakiegoś powodu to właśnie te odległe rejony świata każdorazowo zapraszają mnie do jeszcze głębszej eksploracji i wkroczenia w tą nowo rozpoznaną wolność.

Nie jest to łatwe.

Tak naprawdę- za każdym razem, gdy przychodzi chwila kolejnego uwolnienia…czy to od emocji, czy też jakiś fizycznych okoliczności- stopniowe zaniechanie wyuczonych taktyk ucieczki i oddawanie się w ramiona zaufania są najtrudniejszymi doświadczeniami mego życia.

Zabawne, że większość korzystających z mego wsparcia osób, zanim sama zdecyduje wskoczyć w pełnię swojego wewnętrznego świata- ignoruje sugerowane wejście w swe doznania ponieważ umysł oczekuje bardziej skomplikowanych receptur odnajdywania spełnienia.

I tak też, przez lata, a nawet całe życie- uciekamy od samych siebie w nadziei, że gdzieś tam na zewnątrz pojawi się ktoś lub coś, co w magiczny sposób odmieni nasze życie.

Niektórym, jak mnie samej, uda się jednak zrozumieć…i nadchodzi w końcu taki moment, gdy w pełni gotowości, mimo lęku- wkraczamy do jaskini przepływających przez nas myśli i emocji.

Na początku jest ciemno, chłodno i samotnie…a każdy wypracowany w nas obronny mechanizm stara się skłonić do wycofania, nawołuje do powrotu.

Ten kluczowy moment wyboru to chwila, w której albo ponownie powracasz do chwilowej obietnicy ulgi, albo też po raz pierwszy decydujesz, by pozostać tu, w tym niekomfortowym, lecz nasyconym wyłaniającą się wolnością i siłą miejscu.

Ile jeszcze razy cofniesz się zawierzając swojej głowie…?

Ile zjedzonych kanapek, wykonanych telefonicznych rozmów, oglądniętych seriali, tworzonych argumentujących ból teorii, przerzucania uwagi na innych…no ile, powiedz ile…?

Zasypiając wczoraj po 30 godzinnej podróży poczułam falę…lęk, smutek i zagubienie mieszały się i tańczyły niczym przyodziana w diabelskie szaty karykatura.

Umysł od razu podsunął pewną opowieść… o tym dlaczego czuję to co czuję oraz co natychmiastowo powinnam z tym zrobić…by poczuć ulgę…

Znasz te momenty…? Chwile, w których choć najchętniej nakleiłabyś kolejny plaster zapomnienia- wybierasz, by trwać w tym bez nazywania, czy jakiejkolwiek potrzeby interpretacji…bez oczekiwań…

Leżałam więc tak silnie poruszona…obecna, pełna intensywności przepływających emocji…nagle nastała cisza…tak błoga i spokojna…zupełnie jakby diabeł samoistnie i niespodziewanie przeistoczył się w pełnego miłości anioła…

W ciszy tej ponownie rozpoznałam, że me cierpienie związane było z ucieczką od tego, co jest właśnie teraz…w różnorakie projekcje i wyobrażenia, potencjalne zdarzenia i trudne do wybaczenia wspomnienia…

W tej oto chwili, gdy bez maskujących rzeczywistość wyobrażeń przyjmujesz życie takie jakie jest Teraz…wszelkie troski rozpuszczają się w pełni obecnego doświadczenia…

Dziękuję…życie…dziękuję sobie…-pomyślałam i z wewnętrznym uśmiechem westchnęłam…

Westchnęłam z ulgą…i zasnęłam…

 

Wciąż nie wiesz jak wypuścić to, co już Ci nie służy i jak zacząć być szczęśliwą?

Umów się ze mną na indywidualną sesję wysyłając maila na sylwia@duchimateria.com

Z wielką radością wesprę Cię w tej niesamowicie pięknej podróży.