Tu nie chodzi o te cholerne firanki.
Późna, wieczorna pora…za oknem przygasł popłoch i jedynie pobliskie latarnie- niczym niezłomni strażnicy nocy -trwają otulając nas wiązką bezpieczeństwa.
Ściągam z mych ramion aksamitny szlafrok i delikatnie wsuwam stopy pod cieplutką kołdrę…moja kotka już czeka…wdzięcznie ugniatając swe łapki w rytm przyjemnego dla ucha mruczenia…
Na nakastliku obok czeka obdarowująca wonią, rumiankowa herbata- jej aromat unosi się i miesza z zapachem lawendowej świecy…
Wszystko jest takie idealne…jednak me wnętrze wypełnia pewien nierozpoznany niepokój, czuję że coś stara się mną wstrząsnąć.
Jeszcze kilka lat temu- w zapomnieniu oddałabym się fali nieprzyjemnych emocji, zaczęłabym snuć historie na temat tego dlaczego czuję ten nieproszony dyskomfort. Kilka lat temu- uśmierzyłabym me boleści jedzeniem…lub nieco wymuszonym kontaktem z kimś, kto pocieszy i powie, że jestem wyjątkowa, kto chwilowo wypełni szarpiącą me wnętrze dziurę…
W taką podszytą mrokiem noc…jedną z tych wielu…nie uciekam już dłużej w zapomnienie, ignorancję czy przesterowanie uwagi…
Zbyt cenna jest dla mnie każda chwila jak ta…zbyt mocno pragnę być sobie jeszcze bliższa….- nawet jeśli oznacza to, że ponownie będę musiała zobaczyć coś, czego wcześniej widzieć nie chciałam…
Niezależnie od miejsca obecnej świadomości, niezależnie od ilości przebytych ścieżek, wypuszczonych programów, wypowiedzianych intencji, wyśpiewanych mantr i modlitw do Boga…- co jakiś czas odwiedza mnie dawny przyjaciel lęk i w coraz to bardziej wyrafinowanym kamuflażu próbuje przekonać mnie o tym, że…powinnam działać, bo…dzieje się coś naprawdę nie za dobrego.
Czasem w zamęcie umysłu przez moment wciągnę się w jego historię i uwierzę…
Zazwyczaj jednak- jak w ten wieczór- z otwartością, na którą stać mnie dokładnie w tym momencie- pozwalam, by rozegrał we mnie swój dramat pozostając czujną na to, co cennego ma mi tym razem do przekazania…
Jak na deskach samego Warszawskiego Teatru Wielkiego- mój mroczny kompan- napina torso zaznaczając, że wysoki stopień niebezpieczeństwa czai się tuż za rogiem przełomu nocy i dnia.
Dawniej odwróciłabym wzrok, zbyt przerażające było ujrzenie tego, co mogłabym dostrzec w jego oczach…
Dziś, siedzę okryta satynową pościelą i w milczeniu wsłuchuję się w każde jego tchnienie, gest, przekaz, intencję…
Słucham jak korzystając ze wsparcia krytyka- namawia mnie do działania, próbuje przekonać, że to jedyna droga…próbuje wzniecić poczucie paniki i wewnętrznej presji…
Sięgam po oddech…doskonale wiem, że tylko w ten sposób mogę dać memu ciału sygnał o tym, że Jestem bezpieczna, że całkiem zbędne jest odpalanie sieci napięcia i stanu gotowości.
Czuję jak nieco się rozluźniam….przypływa myśl….a wraz z nią ponowna fala dyskomfortu…
Co chcesz mi powiedzieć kochany…?- pytam spoglądając w jego pełne chaosu oczęta…
Dlaczego jesteś taka nieznośnie spokojna…? Nie ma tu chwili do stracenia! Możesz utracić to, bez czego niewiele jesteś warta….- odpowiedział lęk…
Co takiego…? Co mogę stracić…? Co jest tym, co świadczy o mojej wartości…?
Jak to co…? Twój prestiż, pozycja, duma…pracowałaś na wszystko ciężko i długo i co…chcesz się teraz poddać, tak blisko kolejnej mety…?
Znam ten głos, głos bez sekundy wytchnienia, napędzający mnie do tego, na co aktualnie wcale nie mam najmniejszej ochoty, głos straszący niewystarczającym zarobkiem i zbyt dużymi wydatkami, głos lęku przez pokazaniem go światu…bo przecież….wtedy straciłabym w oczach innych wizerunek tej, która jest silna i zaradna.
Pojawia się kolejna fala refleksji….niby z zupełnie innej beczki, a jednak….słucham dalej….
‘Tu nie chodzi o te cholerne firanki…nigdy nie chodziło, one nie są problemem…powiem więcej- ty nawet czerpiesz pewnego rodzaju przyjemność z ich perfekcyjnego prasowania…
Tu chodzi o to, co takiego w twej podszytej lękiem wyobraźni zabiera ci ta firanka, gdy się nią zajmujesz…czego nie robisz, a co powinnaś, powinnaś bo inaczej zaniedbasz to, co ma zapewnić ci bezpieczeństwo, skafander pozycji i poszanowania, twej wartości, uznania, twą tożsamość
Ta firanka to twoje być lub zniknąć…pokazać słabość lub utrzymywać siłę, obawiające się odrzucenia dziecko lub kobieta sukcesu, prawda lub iluzja, odwaga lub ucieczka, wstyd, ocean wstydu….za to kim jestem…za rozczarowanie, nie sprostanie, bycie nie wystarczająco dobrą….
To dlatego niemal każda z nas raz po raz wybiera, by znienawidzić prasowanie cholernych firanek, zanosi je do chemicznych pralni, odkłada na potem czy też w pośpiechu, z niezadowoleniem prasuje ujmując z nocnej porcji snu.
Tu nie chodzi o zmywanie garów, sprzątanie czy bawienie dziecka…nigdy o to nie chodziło…same w sobie czynności te po prostu są…jak poranne zaparzanie kawy, którą kochamy…jesienny spacer czy kinowy seans…
Garnki, porządki, niańczenie…nie jest problemem…jest nim twoje podszyte lękiem wyobrażenie o tym, co tracisz, ryzykujesz….gdy choćby śmiesz w pełni oddać się ich robieniu…
Odległość między na wpół medytacyjną rozkoszą płynącą z ich wykonywania a popłochem jest cienka i na tyle subtelna, że…większość z nas wybiera, by wierzyć, że naprawdę nie cierpimy tych czynności….’
Kiedy jednak odważysz się by prawdziwie, w szczerości swego serca się zatrzymać…
Kiedy w przytomności swej gotowości zaglądniesz w siebie i poczujesz, że poza myślą- wszystko co się wydarza jest idealne dokładnie jakie jest teraz…
-odnajdziesz wolność, …a wraz z nią…magię prostoty życia, w której zarówno pranie jak i wieszanie owych firanek- nie jest problemem, lecz najbliższą Ci chwilą Twego prawdziwego życia….
To prawda. Wiele ludzi nie lubi świąt, bo kojarzą się im jedynie ze sprzątaniem i gotowaniem. Jeszcze 'muszą’ zrobić to i tamto. Spinają się przy tym tak strasznie, że zapominają przez te święta odpocząć, świętować. .. bo jeżeli wszystko nie będzie idealnie 'dopięte na ostatni guzik’ świat się zawali. A świat na przekór nam wszystkim nadal istnieje 😉