To, z czym się nie zmierzysz- będzie Cię konsekwentnie gonić- dopóki w końcu nie zatrzymasz się i się z tym prawdziwie nie spotkasz, w sobie.

Zajęło mi kilka dobrych lat rozwojowej pracy i wglądów, by wyjść poza lęk związany z solidaryzowaniem się z ranami mojej własnej mamy (temat tak zwanej Matczynej Rany).  

Na dzień dzisiejszy mam już mocno zaznaczone granice własnych preferencji, poczucie siebie i tego, że sama w sobie mam wartość, jestem odpowiedzialna za i mam prawo do własnych wyborów (bez poczucia winy czy lęku, a raczej- w ich towarzystwie, ale już nie oddając im bezwiednie sterowania). Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że ja całe życie demonstrowałam swoje zdanie. Tylko właśnie- ja go nie miałam, ale je ostentacyjnie sygnalizowałam i był to mój sposób, kamuflaż na radzenie sobie z bezradnością ciągłego bycia pod wpływem drugiej osoby.

Odchodzę tu nieco od przewodniego tematu, ale tak naprawdę- wcale nie odchodzę, bo wierzę i doświadczałam tego, że często osoby przyjmujące postawę buntownika- robią to nie dlatego, że są blisko siebie i podążają za tym, co naprawdę czują, ale raczej- jest to mechanizm uśmierzania bólu, który wynika z tego, że nie potrafią wyzwolić się z pod czyjejś kontroli.

 Buntuję się i manifestuję swoją  wolność, niezależność, poglądy- ale tak naprawdę robię to, bo nie radzę sobie ze swoją złością, umniejszeniem samej siebie, ciężarem tego, że nie potrafię wyjść z pod czyjegoś wpływu. Manifestuję buntem powierzchowną siłę, by przykryć wewnętrzne poczucie bezsilności. To tak- na marginesie, na który myślę, że warto też spojrzeć i poczuć czy to o mnie.

Wracając do mądrości życia i tego, jak to konsekwentnie przyprowadza nam pod nos sytuacje i ludzi, od których przez lata uciekamy.

Mawia się nawet, że tylko to, od czego się ucieka- nas goni. To trochę jak ze zwierzakiem. Gdy widzi jak przed nim zwiewamy- jeszcze mocniej, z jeszcze większą radością i zaangażowaniem- próbuje nas dołapać. Nasza ucieczka go przyciąga. Podobnie jest w życiu z lękami, uwarunkowaniami, których nie chcemy spotkać, bo boimy się konfrontacji i jej bólu.

Tak więc przez lata, baaa- całe życie- uciekałam w sobie- najpierw nieświadomie, a potem świadomie- przed lękiem wyjścia poza sposób postrzegania najbliższej mi osoby, mamy. Oczywiście- nie miałam pojęcia, że jest to jej sposób widzenia siebie, życia, tego co możliwe, nierealne, bezpieczne i zagrażające. Myślałam, że to ja, ale z czasem- ze zdumieniem- zaczęłam odkrywać, że patrzę przez czyjeś filtry, z czyjegoś miejsca postrzegania. To dlatego wciąż było mi tu tak niewygodnie, pusto, zalewało mnie tyle tęsknoty… za samą sobą.

Od  razu zaznaczę, że nie chodzi tu o to, żeby negować czyjekolwiek podejście do życia czy je oceniać. Ja też nie śmiem i nie chcę- krytykować tego, jak nasze matki patrzą na życie i co nam (najczęściej w trosce) starają się przekazać. Chodzi jednak o to, że często to postrzeganie jest warunkowane ich nierozpoznanymi lękami (przekazywanymi pokoleniowo), a więc- nasze solidaryzowanie się z nimi- jest dla nas i jakości naszego życia- destrukcyjne i co najważniejsze- nie jest nami, nie jest naszą prawdą, nie jest spójne z nami.

I tak też- jeśli pracując np. z tematem Matczynej Rany (możesz tutaj zaglądnąć jeśli ten temat Cię przyciąga i chciałabyś z nim głębiej popracować)- czujesz, że stopniowo wychodzisz poza solidaryzowanie się z podejściem do życia (jego destrukcyjnymi, zamykającymi na spełnienie aspektami) swojej mamy- na pewno czujesz pewnego rodzaju lekkość, spokój, satysfakcję, spełnienie itd. I to jest piękne. To daje ogrom wolności, zbliża do siebie. Ten proces jest jednak tak głęboki, a Matczyna Rana tematem, którym -chcąc nie chcąc- chyba najmocniej nasiąkłyśmy- że nieświadomie- jeszcze nie raz wplączemy się tu w jakąś zawiłość, kolejną próbę ucieczki, by nie czuć, nie widzieć, że jednak wciąż nie końca jesteśmy przy sobie.

Mądre życie to szybko zweryfikuje, zapoda nam sytuacje, przyprowadzi ludzi, którzy będą – nie przeciwko nam, ale dla nas, jako dar- reprezentować postawy, które podziela również i nasza mama. Jeśli przyjmiemy tych ludzi i okoliczności- nawykowo, w uśpieniu- najprawdopodobniej- popadniemy w frustrację, będziemy ich negować, wypierać.

Dla świadomych- jest to czas, jest to moment, by zamiast obrażać się na życie, czy znów czuć jego ofiarą (czy przyjmować postawę buntowniczą)- spotkać się i z tym, co nas całe życie dysfunkcyjnego goni.

 I tak, na przykład- jeżeli Twoje środowisko domowe, podobnie jak i moje- było mocno nafaszerowane lękiem, który kamuflował się pod płaszczykiem serdecznej troski- z dużym prawdopodobieństwem w dorosłym życiu- będziesz wciąż słyszeć w sobie ten głos, który obawia się, że coś może pójść nie tak- ten podszept zmartwienia i idącego z nim w parze zabezpieczania się na wszelki wypadek.

I teraz Ty, jako coraz bardziej świadoma- możesz doskonale już wiedzieć, że to jest ok, że życie jest z natury zmienne i nieprzewidywalne. Możesz wiedzieć, że kontrolą czy zabezpieczaniem- tworzymy jedynie napięcie, zamykamy się na ogrom możliwości i potencjału, żyjemy wciąż pod dyktandu lęku, z daleka od siebie. I tak już nie chcesz. Świadomie wybierasz więc, by uczyć się słyszeć ten znany z dzieciństwa głos i mimo niego- wracać do siebie, podążać za tym, co czujesz, za sercem w miejsce uprzedniego lęku.

Po jakimś czasie masz poczucie, że to Ci już coraz lepiej wychodzi. I jest to poczucie wolności, ale- nie raz jeszcze- w Twoim życiu pojawi się ktoś, kto- podobnie jak kiedyś działająca stale zapobiegawczo mama- podsunie Ci myśl, obawę, która brzmi ‘a co jeśli?’, ‘co jeśli nie posłucham tego, co logiczne, mojej obawy- a potem będę żałować?’, ‘czy nie lepiej się po prostu w tej sytuacji zabezpieczyć’ (czytaj- oddać kierowaniu lęków) itd…

Tak wciąż trzymasz się zamazanego obrazu, rozdarcia na stare, znane więc komfortowe i to nowe, nieznane, przerażające i jednocześnie przyciągające. Serce i logika, nawyk i zaufanie, uśpienie i przebudzenie do tego, co jest, brak i kompletność.

Ten powracający do Twojego życia przekaz- z dużym prawdopodobieństwem padnie z ust kogoś, kto będzie dla Ciebie pewnego rodzaju (jak mama) autorytetem. Będzie to ktoś, przy kim głupio Ci będzie pójść swoją drogą, zaznaczyć swoje zdanie, odczuwanie, granice. Dla mnie- nieustannie- taką osobą- są pojawiający się w moim życiu, w ważnych momentach mojego życia- lekarze.

I wiem, że to ważne spotkanie, że warto podejść do niego świadomie, bo jest ono cennym darem, kluczem do jeszcze głębszej wolności.

Pojawia się tu schemat ucznia i  nauczyciela, dziecka i rodzica, eksperta i mało wiedzącego- czyli ktoś jest pod kimś i nawyk sugeruje, by się  podporządkować, słuchać. To doskonały moment, by ponownie się z tym spotkać, sobie uświadomić, że nie jesteśmy już dziećmi, ale dorosłymi, odpowiedzialnymi, równymi sobie ludźmi, przy czym – każdy z nas spełnia tu po prostu pewne role.

Jest to piękna przestrzeń do eksploracji miejsc,  w których dalej się umniejszamy, czujemy że nie zasługujemy, że musimy być posłuszni i grzeczni.

Wierzę, że czytając moje słowa- wiesz do czego nawiązuję, w sobie to czujesz.

Nie przeciągając więc- spuentuję, że te wszystkie momenty, w których znów napotykasz na swojej drodze kogoś, kto przypomina Ci ten znany matczyny głos- są darem, ogromnym potencjałem, by znów pokazać sobie, że naprawdę jestem przy samej sobie, bo jestem ważna, bo jestem równa, bo zasługuję, bo siebie kocham i sobie ufam.

Tak właśnie wracamy do siebie… a życie nas w tym cały czas tak mądrze i konsekwentnie prowadzi…

———————

Naucz się wychodzić poza własne destrukcyjne mechanizmy korzystając z tego pakietu 'Wychodzę z DDA/DDD’