Życie ciągle naprowadza nas na drogę powrotu do siebie…

Zaczęło się od nieprzyjemnej diagnozy dotyczącej mego zdrowia. Lęk szybko przeobraził się w poczucie wewnętrznej odpowiedzialności i płynącej z niej siły. Zaczęłam działać…intuicyjnie żeglując po oceanie niezliczonych opcji alternatywnych specyfików i terapeutów.
Nie musiałam długo czekać, by rozpoznać, że…jednym z darów tego doświadczenia jest zaproszenie, by otworzyć się na przyjmowanie wsparcia i ciepła ludzi, których to ja zwyczajowo wspierałam. Było to zarazem miłe i pełne dyskomfortu. Zdałam sobie sprawę, że nie umiem przyjmować, czułam wstyd….bo przecież….jestem tą, która jest silna i nikogo nie potrzebuje….Mur, skrzętnie budowany, tarcza…zupełnie jak moja mocno nadwyrężona, skamieniała tarczyca…
Dziękuję Ci życie za tą piękną, otwierającą lekcję…
Pojawił się impuls cyklu podróży do Poznania. Nie pytaj dlaczego. Mogłam pójść do niejednego lokalnego terapeuty…poczułam, że to właśnie tam znajdę to, czego obecnie potrzebuję. Ruszyłam w podróż…
Po drodze, na jednym z przystanków zwanych totalną biologią- wraz z prowadzącym odkryłam to, co niby od dawna było dla mnie oczywiste…
Wojenna, znana mi od dziecka, historia mej rodziny- była przeze mnie tak mocno osłuchana jak i niepostrzeżenie wypierana. Zakodowana w moim mentalu, wypowiadana bez cienia emocji, mieszkała we mnie czekając aż w końcu poczuję ten rozszarpujący na kawałki ból pokoleniowy. Nie jestem w stanie opisać lekkości, która otuliła me ramiona wraz z otwarciem się na to, co pozornie było już dla mnie oczywiste…
Dziękuję Ci życie za tą piękną, otwierającą lekcję…
Nie bez powodu- ponad miesiąc temu, zanim jeszcze usłyszałam brzmiące jak wyrok słowa diagnozującej mnie lekarki- po raz pierwszy w życiu- poczułam, że jestem gotowa, by wejść w pole Hellingerowskich ustawień. Próbowałam do tej pory już dwukrotnie, dwukrotnie uciekłam…raz odciągnęło mnie znużenie, innym razem- marudzenie i wyraźna niechęć zabranej ze sobą, 6-cio letniej córeczki. Argumenty, by nie wejść w ten proces były silne…być może i Ty nosisz w sobie opór, który jeszcze nie pozwala Ci gdzieś zaglądnąć…
Wszystko zaczęło składać się w jedną całość…
Moja robiąca co może tarczyca- broniła się przed silnie zakorzenionym, irracjonalnym, przenoszonym pokoleniowo lękiem sowieckich żołnierzy. Robiła to, by zapewnić mi bezpieczeństwo…bo coś we mnie do tej pory wierzyło, że wojna wcale się jeszcze nie skończyła…
Siedzę w pociągu…naprzeciwko mnie- matka z kilku letnią córką…na ich kolanach kilka paczek drożdżówek, ciastek i bagietek z serem….trasa Poznań- Warszawa- ich buzie nie przestają przeżuwać kolejnych kęsów wybuchowej węglowodanowo cukrowej mieszanki…
Spoglądam na ciała, które pod płaszczykiem nadmiernej tuszy- dawno zatraciły wyrazistość kształtu…czuję smutek…pojawia się myśl…-dlaczego one sobie to robią….dlaczego matka robi to swojemu dziecku…?
Po smutku odwiedza mnie złość….mam ochotę powiedzieć coś, coś zasugerować, podpowiedzieć….znowu chcę zbawiać świat…na siłę dawać komuś wolność, której w tej chwili ani nie chce, ani nie potrzebuje…
Pojawia się rozpoznanie braku akceptacji czyjejś drogi…teraz oceniam siebie…bo przecież- każdy ma prawo żyć tak jak żyje….
Zabawne…to nie one, lecz ja- potrzebuję teraz powrotu do wibracji wolności….otrzeźwiałam, zatapiam się w sobie…
Wdech, wydech…czuję fale kłębiących się we mnie emocji…są mi jakieś bliskie….co to takiego….?
Jak na zawołanie- dostaję wiadomość sms od bliskiej osoby z rodziny…: gdzie jesteś? Długo jeszcze masz do Warszawy…? Gdzie się zatrzymasz…?
Czuję jak fala emocji napływa coraz wyżej do gardła, czuję rodzinny dom i złość….niemożność wyzwolenia się z pod skrzydeł kontroli i manipulacji…
Pamiętam jak doprowadzało mnie to do szczytu wytrzymałości…dokładnie tak jak siedzące przede mną nauczycielki…anioły z nieba…pokazujące mi co mnie boli, czego wciąż nie wypuściłam….
Dziękuję Ci życie za tą piękną, otwierającą lekcję…
Pierwsza indywidualna sesja z klientką…zaraz po owej diagnozie…zgadnij z czym do mnie przyszła….?
Dysfunkcyjna rodzina, płaczące o bliskość i przytulenie wewnętrzne dziecko, program odrzucenia, paraliżujący lęk, niemoc wypowiedzenia prawdy, mur niezależności, demonstracja siły…tarcza…gardło…tarczyca…guzy…
Już po kilku minutach sesji wewnętrznie dziękowałam za kolejnego zesłanego Anioła…
Kolejna regularna sesja w krakowskim floatarium…luźna rozmowa z właścicielem, 3 tygodnie przed moją wizytą u lekarza….
Sylwia, może następnym razem wpadłabyś wieczorem we wtorek…? Przychodzi tu wtedy taki człowiek, którego czuję, że powinnaś poznać…-jak się później okazało- to lekarz spajający w sobie nurt medycyny klasycznej i alternatywne podejście do sprawy…
Odwiedzające mnie we śnie i w wizjach motyle…wszędzie je widzę, tańczą wokół mnie…czuję spokój…
Ludzie, pełno ludzi, same Anioły…
Dziękuję Ci życie….kocham Cię nad życie …
Życie ciągle naprowadza nas na drogę powrotu do siebie…
Zaufaj…wraz ze mną….zaufaj…