Co zrobiłam i jak to zrobiłam, że z depresji i bezsensu zaczęłam być szczęśliwa.
W dużym skrócie, bo zawartości kilku lat procesów nie da się ująć na jednej stronie. Nie wiem co z tą treścią zrobisz, moją nadzieją jest, że doda Ci sił, pokaże że każda z nas może. Moją nadzieją jest, że Cię w jakiś sposób zainspiruje. Skoro się tym dzielę to znaczy, że życie wie już po co to robię. Ja nie muszę rozumieć.
Wielu z Was mnie od dawna zna, od 2012 roku publikuję swoje posty, wiele z nich zawierało i wciąż zawiera obszerny wgląd w mojej prywatne życie i procesy. Całym sercem wierzę bowiem w moc prawdy i obnażenia. Ja, pisząc- przez lata nieświadomie serwowałam sobie auto terapię, Ty- jeśli mi towarzyszyłaś- czytając moje wpisy zaczynałaś wzmacniać się w zaufaniu do życia, wierzyć że prawdziwe zmiany są możliwe.
Rok 2012, 2 lata po urodzeniu mojej córeczki, Julci. Czułam się jak zerwany z łańcucha pies. Tym był dla mnie czas długiego urlopu macierzyńskiego, który zaserwowało mi życie. To był dar. Nasycony ogromem lęku, bo w kilka miesięcy po narodzinach Julci dowiedziałam się, że zamykają mój dział w J.P. Morgan- co oznaczało dla mnie utratę stanowiska vice prezydenta firmy, utratę mojej pracy w UK. Bałam się, w domu nikt nie otulał mnie słowem otuchy, bo z mężem od dawna żyliśmy jak pies z kotem. Byłam w tym sama, bałam się, ale… po raz pierwszy smakując wolności od codziennych pobudek o 4.30 i dwunastogodzinnej warty za korporacyjnym biurkiem- zaczęłam się w sobie relaksować. W uspokojeniu tym zaczynał przebijać się głos… nie rozumiałam go, ale podszeptywał, że nie mam się czego bać… przyprawiał o pewien rodzaj ekscytacji. Wybrałam, by się mu oddać. Zamiast szukać nowej posady, przedłużyłam urlop i oddałam się moim nowo odkrywanym pasjom. Nie wiedziałam po co, ale tak mnie magnetyzowały. Zrobiłam pół roczny kurs instruktorki jogi, wynajęłam salę w londyńskim teatrze i zaczęłam prowadzić zajęcia. Kołysząc jedną ręką wózek- zasiadałam pod osiedlowym drzewem i dosłownie połykałam kolejne i kolejne metafizyczne książki. Nie do końca rozumiałam co tam jest napisane, ale- to nie miało znaczenia- bo czułam błogość, gdy skanowałam je wzrokiem. Tak upłynęło mi lato, jesień, zima i kolejna wiosna wezwała mnie do nowej już pracy. Nawet jej nie szukałam. Znalazła mnie sama, jakby testując moje zaufanie. Szczerze, od lat, nie cierpiałam mojej pracy. Jak na skazaniu siedziałam za biurkiem kilkunastu monitorów i w zgiełku podniesionych głosów brokerów, handlowców i analityków giełdowych- zarabiałam dla banku pieniądze. Byłam więźniem- nie firmy, ale samej siebie. Lęk utraty tego, na co przez lata pracowałam- był zbyt duży, nie pozwalał mi odejść. Byłam więźniem statusu społecznego i pieniądza. Dławiła mnie tęsknota za sobą- od lat zaprzedawałam bowiem własną duszę.
Po powrocie do zawodu było już tylko gorzej. Rok 2013 to czas mojej wzmożonej depresji, ataków paniki, co tygodniowych chorób, gorączek, domowych wrzasków i ciągłych prób rozstania się z mężem, to czas głębokiego smutku. A miało być tak pięknie… Kilka lat wcześniej, gdy w 2009 rozsypało się moje pierwsze małżeństwo, byłam zdruzgotana. By tylko nie czuć emocji odrzucenia, z którą nie byłam wówczas gotowa się spotkać- wskoczyłam w nową relację. Miała być tą pewną- znaliśmy się bowiem od dziecka. Okazała się największą porażką i dała mi największy dar- moją, naszą Julcię i inicjację, głębokie uleczenia moich niesionych w walizce z dzieciństwa ran.
To była toksyczna relacja. W jej truciźnie odnalazłam siebie, bo nie było już przestrzeni na zakłamanie, że wszystko jest w porządku, że mogę to ciągnąć. Z jakiegoś powodu, byłam tak skonstruowana, że do końca nie chciałam, bałam się poddawać. Wolałam tkwić w codziennym bólu niż świadomie wybrać koniec i przechodzić przez intensywność bólu zakończenia. Życie musiało mną potrząsać, musiało serwować kopniaki, bym w końcu wypuściła.
Dziś wiem, że każda trucizna może być ożywiającym nektarem. Wszystko zależy jak z niej skorzystasz.
A tego trzeba się po prostu nauczyć i być konsekwentną.
Z końcem 2013 roku straciłam tą utrzymywaną przez zaledwie rok posadę. Od 2 lat w ramach pasji, które utrzymywały mnie przy życiu- studiowałam metafizykę. Kochałam to i ta miłość sprawiała, że mogłam funkcjonować, dodawała siły. Dziś wiem, że w chwilach trudu, gdy lęk nie pozwala jeszcze na zmiany, których pragniemy czy które przeczuwamy- najlepiej oddać się swym zamiłowaniom. One pozwalają żyć, nie pozwalają zapaść się w sobie, wzmacniają. Zawsze tak było. Spójrzmy na czasy wojenne. To sztuka, to kamuflowana kreatywność, niedozwolone teksty i do nich miłość przedłużały wielu poranionym wówczas życie. Pamiętaj o tym darze.
Tracąc pracę, po raz pierwszy wybrałam, by spróbować już do niej nie wracać. Powstał blog duchimateria, pisałam, dzieliłam się, zaczęłam organizować pierwsze warsztaty w UK. Byłam wątła w tym nowym postanowieniu, ale postanowiłam spróbować.
W domu wciąż nie było kolorowo. To był kolejny już etap. Nasza relacja wydobyła na powierzchnię złość, którą od dziecka w sobie przenosiłam. Zionęłam jadem, ale też coraz świadomiej go wypuszczałam, coraz mniej nasza relacja mnie dotykała. Czułam się nieco silniejsza. Odzyskiwałam dawno zatracone poczucie własnej wartości. Był to czas intensywnej pracy nad sobą. Przez kilka lat już bowiem, każdy mój dzień wypełniony był chwilą zatrzymania, mądrością tekstów przypomnienia, pracą z ciałem i własną psychiką.
W 2014 roku życie podstawiło mi pod nos tak zwaną ofertę ‘nie do odrzucenia’. Oczywiście, wszystko można odrzucić, ale mimo ogromu lęku- coś we mnie bardzo chciało stawić się do tej dużej zmiany. Bez mojego udziału, otrzymałam telefon i zaproponowano mi niezwykle lukratywną posadę, tyle że w Danii. Umysł się wzbraniał. No bo jak. Tu jest mąż, 14 lat życia, tutaj w UK- urodziłam moje dziecko, tu jest moje życie. Z drugiej strony- nie umiałam nie rozpoznawać, że coś bardzo chciało i ekscytowało się możnością wyjazdu tam, gdzie wszystko nowe i nieznane. To było jak szansa na nowe życie. Bałam się ogromnie, ale- jako mająca już pewien poziom trzeźwości/ świadomości osoba- wybrałam, by spróbować.
Pamiętam dzień, gdy z kilkunastoma walizkami mąż zawiózł mnie i Julcię do Danii. Nagle, zapadła cisza jakiej dawno nie zaznawałam. Nie było jego uszczypliwości, było pusto i inaczej. Lęk podpowiadał ‘o matko, co ja zrobiłam’, serce skakało ‘ależ jestem niezwykle podekscytowana!’
Dziś wiem, że lęk i ekscytacja to dokładnie to samo cielesne, fizyczne doznanie. Dziś już wiem, że to tylko my wybieramy jak zechcemy to doznanie nazwać. Ja wtedy, w łzach- świadomie wybrałam, by nazwać je łzami radości i ekscytacji. Nasze 2 letnie życie w Danii okazało się ogromnym darem.
Jak zapewne się domyślasz, wyjazd mój ostatecznie przypieczętował oficjalną separację z mężem. Nie byliśmy razem, a ja wychodziłam z uzależnienia toksyn, które sobie na co dzień serwowaliśmy. Zrozumiałam, że człowiek tak mocno potrafi uzależnić się od tego co znane, że nawet fakt szkodliwości toksycznej relacji- nie umniejsza bólu, przez jaki trzeba przejść gdy jesteśmy na głodzie odseparowania od wyzwalacza cierpienia.
Dziś już wiem, że lęk przed wyjściem ze strefy komfortu jest tak duży, że często nie pozwala nam wyjść z tego, co nas rani i powoli zabija. Dziś już wiem, że nie ma innej opcji niż tylko świadomie, z wyboru się z danego scenariusza usunąć i pobyć z bólem, który staje się lżejszy aż w końcu sami nie możemy uwierzyć, że mogliśmy w czymś tkwić aż tak długo.
W ciągu naszych dwóch lat w Danii- pąk mojego serca zaczął rozkwitać. Wykonywałam tą samą pracę, ale znacznie, na lepsze- zmienił się mój styl życia, miałam krótkie godziny pracy, tuż za rogiem piaszczystą plażę, piękne francuskie okiennice, organiczne jedzenie, codzienne rowerowe wycieczki i coraz częstszy uśmiech na twarzy. Czułam, że wychodzę na prostą, byłam bliżej i bliżej siebie. Stawałam się dla samej siebie ważna. Uczyłam się siebie na nowo.
W tym samym czasie, życie odpowiadając na moje świadome wybory- nagradzało mnie coraz piękniejszym obrazem prowadzonej z pasji duchimaterii. Wtedy naprawdę zaczęli pojawiać się wokół mnie szukający wsparcia ludzie. Ci, którzy jak ja- pragnęli wracać do siebie. Zupełnie jakby wyczuli, że żyję tym, o czym publicznie mówię. Wtedy zrozumiałam jak bardzo jesteśmy intuicyjni i jak wiele w swoich sercach wiemy.
Kolejnym czynnikiem, który- jak dziś myślę, przyczyniał się do ekspansji duchimaterii- był brak oczekiwań czy presji. Wciąż pracowałam, doskonale zarabiałam, miałam stabilizację, było mi dobrze, miałam czas, by tworzyć i robiłam to bez powodu, z pasji.
Obraz, który przedstawiam- był wyborem, dlatego go doświadczałam. Mogłabym przecież narzekać, że jestem sama z dzieckiem, mam wszystko na głowie, pracuję na cały etat i dotyka mnie samotność. Wybierałam, by patrzeć na piękno mojego duńskiego życia i to sprawiało, że było pięknym, obfitym doświadczeniem.
Dziś wiem, że gdy tak lekko, na fali inspiracji- oddaję się kreacji- życie czeka na mnie z prezentem, którego nigdy w życiu nie mogłabym przewidzieć, czy sobie wyobrazić. Tak stało się w tym roku z moją książką- Bogaty Budda, bierz z życia to, co najlepsze. Pisałam ją dla siebie- nie śmiałabym nawet podejrzewać, że spotka się z takim szerokim i pozytywnym odbiorem czytelników.
Dziś wiem też, że nie da się udawać, że się na owy prezent od życia nie czeka, nie da się oszukiwać życia, że nie ma oczekiwań. Gdy brak oczekiwań jest, my nawet o tym nie wiemy.
Na przestrzeni kilku lat wiele zmieniłam i wypuściłam, ale wszystko- nim zdarzyło się fizycznie- działo się najpierw we mnie. Każdemu doświadczeniu wewnętrznej przemiany i zjawisku jej materialnej zmiany- towarzyszył lęk. Dziś wiem, że lęk nigdy nie jest problemem, jest darem- bo utwierdza mnie w widzeniu, że robię teraz coś, co jest dla mnie naprawdę ważne oraz daje sposobność, by zobaczyć jego twarz spojrzeniem ekscytacji. Tak uczymy się nowej percepcji, wchodzimy w odwagę, łączymy ze sobą i swoją wewnętrzną mocą. Tak zaczynamy przejmować odpowiedzialność za siebie i swoje życie, zaczynamy świadomie i ciesząco je na nowo dla siebie budować.
Dania podarowała mi wyzwolenie, wolność, połączyła z moją zapomnianą wewnętrzną mocą, przywróciła radość codzienności. Tak naprawdę- Dania mi niczego nie dała, ale tak tego doświadczyłam, bo sama sobie w końcu dałam siebie. Było mi dobrze, ale wciąż pozostawała jedna kwestia- pracy, która wiedziałam, że mimo duńskich udogodnień- nigdy nie była i nie jest dla mnie.
Gdy była już we mnie gotowość- życie samo za mnie wypowiedziało te słowa….
Pewnego dnia, udając się na zaplanowane spotkanie biznesowe z moimi szefami- ku mojemu własnemu zdziwieniu, w odpowiedzi na ich zapytanie o moją strategię ekspansji na bałkańskie rynki- odpowiedziałam ‘ zwolnijcie mnie’. Zapadła cisza. Nie wiem kto był bardziej zaskoczony- ja czy oni. Tym bardziej, że ze zbliżającą się za 3 miesiące premią, nie było to absolutnie logiczne posunięcie. Dusza nie dba o kasę, a może raczej- wie, że gdy jesteśmy zgodni ze sobą- pieniądze i tak przychodzą.
I to jak!!!
Stało się- zostałam, na życzenie, zwolniona i miałam 3 miesiące, by zamknąć moje życie w Danii. Pojawił się doskonale znany już lęk- co teraz…? Gdzie jechać, co robić….? Na tapecie pojawiły się Włochy, ale też UK, bo w końcu tam był od dawna mój dom. Życie wybrało inaczej, znów wybrało za mnie. Bo miało dla mnie lepsze, nie znane mi wówczas plany…
Dziś już wiem, że życie zawsze o nas dba i prowadzi ku najlepszemu. Dziś już wiem, że warto mu zaufać i co najlepsze- gdy podążamy za jego podpowiedziami- jest najłatwiej, bo nie musimy niczego spekulować, po prostu przytakujemy i płyniemy.
Wróciłyśmy do Polski. Po prostu brat kupił mieszkanie, zobaczyłam je i tak się zakochałam, że bez zastanowienia kupiłam takie same. Wyjechałam ze swojego kraju jako studentka, zanim jeszcze Polska przystąpiła do Unii. Nie było łatwo, bo nie miałam grosza przy sobie, nie znałam praktycznie języka, nie wiedziałam niczego, ale- coś dawało mi siłę i w ciągu kilku lat zrealizowałam tyle, co niektórzy realizują przez większość swojego życia.
Dziś wiem, że człowiek jest w stanie zrobić absolutnie wszystko! Nikt z nas nie ma żadnego ograniczenia. Jedyny limit to nasza wiara w to, co jest możliwe i odwaga, by po wszystko, czego pragniemy sięgać. Ja sięgałam rwąc pełnymi garściami. Zdobyłam wszystko, czego wtedy chciałam- ukończone w Polsce i UK ekonomiczne studia, prestiżowe stanowisko, zarobiony pierwszy milion przed 30 rokiem życia, cudowne dziecko, podróże po świecie, u boku jednego, a potem drugiego męża…. Nie znalazłam w tym jednak szczęścia. Bo nie było w tym wszystkim mnie. Biegałam za czymś, co miało dać mi radość i ukojenie, próbowałam rwać szczęście. Szczęścia się jednak nie rwie, szczęście się dostrzega, a potem pielęgnuje niczym najdelikatniejszy gatunek róży- królowej swego serca.
Polska, mimo lęku o to jak tu będzie- bardzo hojnie i przemile mnie ugościła. To tutaj- rozpakowywałam sterty przywożonych z UK i Danii pudełek 15 lat mojego życia. Łzy ciurkiem spływały po policzkach. Śpiewały pieśń dawnych dni, bólu, poszukiwań, chwil nadziei, poddania i ostatecznego dojrzewania.
Zaraz potem, pojawił się On, mój pierwszy- prawdziwie dojrzały, towarzyszący mi od 3 lat mężczyzna, mój mężczyzna. Znaleźliśmy się, gdy oboje byliśmy już gotowi na tą bliskość. Duchimateria rozkwitała z naszą miłością. Do dziś rozwija się i rozkwita. Moje ciało wypuszczając pozostałości wieloletnich ran, ożywiało się i powracało do życia. By zamknąć rozdział niezdrowego stosunku do samej siebie- moje podarowało mi też spotkanie z rakiem. Nie było łatwe, ale wybierałam świadomie i zaufałam. Dziś jestem zdrowa- fizycznie, emocjonalnie, mentalnie. Jestem zdrowa, bo jestem spójna ze sobą, bo jestem ze swoją duszą… lecz zanim to nastąpiło, przez wiele lat- musiałam się uczyć mówić 'tak’ kolejnym niezrozumiałym, przeszywającym lękiem- zaproszeniom do szczęścia.
Dziś, jestem prawdziwie i głęboko szczęśliwa.
Nie dlatego, że moja książka sprzedaje się w tysiącach egzemplarzy, nie dlatego że tysiące osób korzysta z tego, czym się dzielę, nie dlatego że On patrzy na mnie z miłością i zrozumieniem… ale ponieważ jestem blisko, najbliżej siebie… a wtedy wszystkie zewnętrzne dodatki stają się tą chwilową, bardzo cieszącą przyjemnością…
Dziś już wiem, że szczęście jest wyborem, że musimy odważyć się, by wyjść ze swego niespełnienia i mimo lęku, otworzyć się do życia. Dziś wiem, że szczęście zawsze jest, zawsze na nas czeka i nasza dusza zawsze nas do niego prowadzi. My tylko musimy zaufać i powiedzieć ‘Tak’… Szczęście jest wyborem, wybierajmy więc z serca, świadomie…

————————-♥

🎈W najbliższą niedzielę, 22 września- poprowadzę bezpłatne, ostatnie już z cyklu #odbrakudoobfitosc szkolenie online w temacie od Lęku do Zaufania (wychodzenie poza lęk i uczenie zaufania).
Zapisz się na bezpłatne spotkanie 'OD LĘKU DO ZAUFANIA’ TUTAJ.